To trochę fantasy, trochę science-fiction i trochę dramat. Wbrew wielu opiniom, to czego nie można filmowi zarzucić to nuda. Mnie zaintrygował, na każdy następny rozdział czekałam z napięciem i ciekawością. Ciekawością - co jeszcze Majewski wymyśli, żeby opowiedzieć nam o tak prostych rzeczach jak konflikt nowoczesności z tradycją, materializmu z duchowością, czynienia z bogatych bogów i samotności "bogatych bogów". Irracjonalna z pozoru scena jak katapultowanie niemalże świętego dla pasjonatów samochodu, pokazuje w sposób cudownie groteskowy absurd bogactwa. Na codzień różne tabloidy donoszą o idiotyzmach, które wyczyniają celebryci (przez wielu traktowani jak wyrocznie, bogowie właśnie). A robią to z nudy, pustki, braku pomysłu na życie. Jedyne, co mają to kupę kasy i zanik płatów czołowych. To wszystko przeciwstawia wartościom niematerialnym reprezentowanym przez legendy plemienia Navaho. No i jeszcze ostatni dość banalny wniosek, że Ziemia kiedyś się zemści za naszą jej barbarzyńską eksploatację.
Zdjęcia są przepiękne, muzyka cudowna.
Banalny, bo wszyscy już to wiemy a więc nie odkrywa niczego nowego. Co nie znaczy, że nie trafny.
Czy naprawdę wszystkie wielkie filmy, które obejrzałeś, opowiadają o czymś, czego nie wiemy?
Oczywiście, że nie. Ale niektórym udaje się to pokazać w jakiś ciekawy sposób, albo łapiący za serce. emocjonujący. A tu tego nie było.
No widzisz, czyli to nie wniosek jest wg Ciebie banalny, tylko sposób jego prezentacji. Pozwolę sobie z Tobą nie zgodzić. Mnie ten film poruszył. Po prostu lubię takie kino. Takie filmy pamiętam po latach, a wiele na pozór ciekawszych szybko zapominam.
Mnie też poruszył, co napisałam w swoim pierwszym wpisie. O banalności było tylko jedno zdanie i dotyczyło niszczenia przez nas Ziemi. To jest tak wielowymiarowy film, który każdy odbiera poprzez swoje Ja, uczucia, doświadczenia. Ale cieszę się, że nie tylko mnie się podobał, bo większość wypowiedzi jest negatywna (delikatnie rzecz ujmując).
Sądzę, że banalnym nie może być film, który już na starcie jasno obrazuje, że w tej zabawie widz będzie sam układał klocki, interpretował jakkolwiek mu się podoba. Zarzut nudy od innych widzów wynika zapewne z ich dziwnego pojęcia "nudy". Nudne jest po prostu coś, co nie wciąga, usypia, nie zmusza do refleksji, niekoniecznie coś, w czym mamy mało sensacji i zwrotów akcji. U nas wciąż się uważa, że jeśli robi się film do własnej analizy przez widza, jest się "elitarystą szukającym poklasku", owszem, często tak bywa, ale nie zawsze. Mam poczucie, że w przypadku Lecha Majewskiego tak nie jest.
Film banalny oczywiście nie jest. Natomiast wnioski, które się nasuwają (oczywiście subiektywnie, bo dla mnie) są raczej mało oryginalne, czyli banalne.
Film ma w mojej opinii kulminuje, w scenie kiedy możemy (gdy już zrozumiemy, że to my, jesteśmy uwięzieni) wyjść z klatek, ale nie wychodzimy. Większość z nas nie chce transcendencji. Jednostki chcą uciec. Jak w filmie Salto, w tytułowej scenie. To co kultura zachodu zrobiła z kulturą Indian i Indianami, jest straszne. Ukrzyżowała ją. Dobrze, że są kultury kontrastujące, w których nie ma tej chciwości, zaborczości, zazdrości wobec Boga, gdzie zamiast zazdrości jest miłość i oddanie dla Stwórcy, Natury, Życia. Taki film mógł zrobić człowiek o słowiańskiej duszy ;) Ja zobaczyłem w nim Konwickiego.
Wspaniała interpretacja i sporo rozjaśnia. Film jest w cudowny sposób "dziwaczny" i nietypowy. Pokazuje gdzie zabrnęła nasza cywilizacja - mamy pogrzeb według najlepszych starożytnych egipskich wzorców, elitarnych, pięknych, efektownych lecz dziś niezrozumiałych i pozbawionych znaczenia, pozostających jedynie otoczką, niczym płótno i sarkofag w którym spoczywa żywy jeszcze człowiek. To jak rozpaczliwe poszukiwanie sensu w świecie który dawno go zgubił.